piątek, 13 lipca 2012

2.


My beginning and my end.


Loui obudził mnie wcześnie rano i kazał spakować wszystkie rzeczy. Pospiesznie zaczął opowiadać mi o wiadomości, jaką tamtego ranka otrzymał od Phila. Ziewnąłem przeciągle i przetarłem ciągle jeszcze zaspane oczy. Sens słów przyjaciela docierał do mnie w zwolnionym tempie. Owszem, pamiętałem, jak pewnego pijanego wieczoru Lou rozwiązał się język i opowiedział reszcie ekipy o tym, jak Phil podczas naszego pobytu w Stanach każdego wieczoru włóczył się po mieście i zabawiał z każdą napotkaną kobietą, podczas gdy Jego ciężarna żona w niewiedzy wiła dla nich miłosne gniazdko, ale czy było to powodem, dla którego śmiał zastraszać Lou? Prychnąłem z pogardą. Nie zamierzałem nigdzie wyjeżdżać, a już na pewno uciekać przed tym idiotą. - Przestań panikować, Louis. Naprawdę sądzisz, że ten człowiek byłby w stanie spełnić choć jedną z tych obietnic? -wygodniej ułożyłem się na poduszkach, chcąc nieco rozprostować plecy. - Przestań się szamotać z tą walizką i chodź tu do mnie. -poklepałem dłonią miejsce obok siebie, posyłając Louisowi szeroki uśmiech. Ten tylko energicznie potrząsnął głową, zrywając z wieszaków kolejne rzeczy i wrzucając je do obszernej torby podróżnej. Pokiwałem głową z dezaprobatą i niechętnie wstałem z wygodnego łóżka, by poczłapać do przyjaciela i powstrzymać go przed napadem paniki. - Uspokój się, słyszysz? -złapałem go za ramiona, nieco nim potrząsając. - Uspokój się, bo wyglądasz jak jakiś cholerny psychol! -dopiero kiedy mój ton głosu zmienił się z łagodnego na twardy i donośny, Lou rzucił na podłogę czerwoną bluzę, którą ściskał w ręku i prowadzony przeze mnie za rękę, usiadł na łóżku i spuścił głowę. Kucnąłem tuż przed nim i delikatnie przejechałem koniuszkami palców wzdłóż jego policzka. Lubiłem sposób, w jaki nawet przy muśnięciu dłońmi, drżał pod moim dotykiem. Złapałem go za brodę, zmuszając, by podniósł głowę i na mnie spojrzał. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, dojrzałem strach w jego pięknych, niebieskich tęczówkach. Tęczówkach, które kochałem nade wszytko. - Nic się nie wydarzy, rozumiesz? Jesteś bezpieczny, Lou. Obiecuję Cię chronić, przysięgam. -skinął potakująco, jakby naprawdę poczuł się nagle bezpieczny, po czym spuścił głowę i oparł ją o moje czoło. - Kocham Cię, Harry. -szepnął, a ja poczułem przyjemne łaskotanie w brzuchu. - Ja Ciebie też, Loueh.  


*


Tak, to prawda, od zawsze byłem cholernym egoistą. Często postępowałem wedle własnych upodobań, zupełnie nie zważając na potrzeby innych. Wydawało mi się, że nigdy nie zdołam choćby przekonać się do miłości, a już na pewno pokochać. Wyobraźcie więc sobie moje zdziwienie, kiedy na mojej drodze stanął Louis, a ja już od pierwszych chwil byłem święcie przekonany, że chcę, by na zawsze pozostał w moim życiu. Dlaczego? Nie mam zielonego pojęcia. Może przez sposób, w jaki wtedy na mnie spojrzał, a ja dojrzałem w jego oczach migoczące iskierki, które zdawały się rozjaśnić jeszcze bardziej, kiedy na jego usta wcisnął się najszczerszy uśmiech, jaki w życiu widziałem, może dlatego, że jego sposób bycia udoskonalał mnie pod każdym aspektem. Tak czy inaczej, kochałem Go na swój własny, niewymownie specyficzny sposób. Może nie zawsze umiałem mu to okazać, ale wydawało mi się, że on po prostu o tym wiedział. Znał mnie jak nikt inny i z pewnością nie potrzebował, bym zapewniał go o moich uczuciach na każdym kroku. Przez cztery lata trwania zespołu zżyliśmy się nie do opisania. Wydawać by się mogło, że nie istnielibyśmy bez siebie nawzajem. Dlatego zaraz po rozwiązaniu, a raczej chwilowym upadku One Direction, kupiliśmy dom w Londynie i zamieszkaliśmy razem. Przyznaję, że chciałem tego trochę dla własnej wygody, ale przede wszystkim dlatego, że nie byłem w stanie wyobrazić sobie ani jednego dnia, pozbawionego jego obecności. Na szczęście nie musiałem. Lou bezustannie kręcił się gdzieś w pobliżu. Czasami karciłem go za to, że snuł się za mną jak cień, a chwilę po tym przeklinałem się za to w myślach. Nienawidziłem patrzeć, jak odchodzi z pochyloną głową. Nienawidziłem zresztą wszystkiego, co sprawiało mu ból, tym samym siebie stawiając na pierwszym miejscu, bo to właśnie ja raniłem go najdotkliwiej i najczęściej. Samego siebie przeszedłem jednak w momencie, kiedy zorientowałem się, że stosunki Louisa do mojej osoby nie były czysto przyjacielskie. Nawrzeszczałem na niego, kiedy powiedział mi, że kocha mnie odrobinę inaczej, niż myślę. Nie wiem, w którym momencie zacząłem korzystać z jego uczucia i traktować jak pocieszenie po każdym nieudanym związku z coraz to nową dziewczyną. Zawsze w takich chwilach sięgałem po ulgę, która przychodziła wraz z Jego pocałunkami. Czy byłem wtedy świadom tego, jak bardzo łamię mu serce za każdym razem, kiedy po wspólnie spędzonej nocy tłumaczyłem się chwilowym zapomnieniem, prosząc, by zapomniał o wszystkim, co między nami zaszło? Dziwiłem się, że nigdy mi nie odmawiał, chociaż doskonale wiedział, jak to się skończy. Zawsze był gotów poświęcić nie tylko swoje ciało, ale i swoją duszę. Dla kogoś tak beznadziejnie samolubnego, jak ja. Należały mi się porządne wciry, choć teraz w głowie przeżywam istne piekło, a wyrzuty sumienia silnie się mnie trzymają. Byłem głupcem, bez wątpienia. Głupcem, któremu wydawało się, że homoseksualizm zupełnie go nie dotyczy. Prawda była jednak całkiem inna, ale sam chyba nie chciałem w to uwierzyć. Jednak zdałem sobie z tego sprawę, kiedy było już za późno...


*


- Wolisz spaghetti, czy pizzę? 
- Ty zdecyduj, Boo Bear. No, na co masz ochotę? -posłałem mu zachęcający uśmiech, zdając sobie sprawę, że niechętnie robił to, czego sam chciał, zazwyczaj zdając się po prostu na to, co było najlepsze dla mnie. Starałem się jednak za wszelką cenę przekonać go do tego, żeby choć czasami zachowywał się odrobinę samolubnie, nie mógł przecież bezustannie zdawać się na mnie. - To jak? -podszedłem do niego i od tyłu objąłem go rękoma w pasie. Przysunąłem usta do jego ucha i szepnąłem - Spaghetti, czy pizza? -czułem jak dreszcze, fala za falą, ogarniają jego ciało. Milczał, więc chwytając go za biodra, obróciłem ku sobie. - Zjemy to, na co Ty masz ochotę, Louis. Ty, nie ja, rozumiesz? -moje słowa zdawały się do Niego nie docierać. Przyciągnąłem go do siebie jeszcze bardziej, po czym bez wahania wpiłem się w jego spierzchnięte usta. Rozkoszowaliśmy się tą chwilą zaledwie przez ułamek sekundy, po czym odsunąłem go od siebie i jeszcze raz powtarzając, by ugotował to, na co ma ochotę, wyszedłem z obszernej kuchni i udałem się do salonu. Podreptał jednak za mną. - Myślisz, że możesz ot tak mnie całować? 
- Myślę, Lou, że mogę o wiele więcej. -zaśmiałem się i szybko pokonując przestrzeń między nami, chwyciłem go za ramiona i przyparłem do ściany. Byliśmy tak blisko, że czułem delikatne łaskotanie za każdym razem, kiedy nasze torsy odcierały się o siebie. Przejechałem dłonią wzdłóż lini jego kręgosłupa i ścisnąłem go za pośladek. Jęknął cicho. - Dalej twierdzisz, że nie mogę Cię ot tak całować? -chaotycznie potrząsnął głową. W jego oczach nagle rozpalił się ogień porządania, spojrzeniem wręcz błagam mnie o więcej. Lubiłem jednak drażnić się z nim i odkładać moment, w którym ponownie zasmakuję jego ust. Napomknął mnie nieco, koniuszkami palców zarysowując kształt moich warg. Uśmiechnąłem się, widząc, jak bardzo mnie pragnie. Chwyciłem krawędź Jego koszulki i nie trzymając go dłużej w niepewności, niemal ją z niego zerwałem. Ubranie kryło pod sobą napięty tors. Jego ramiona nagle wydały mi się silniejsze, mięśnie wyraźniej zarysowane. Zacząłem dłońmi badać każde wybrzuszenie, każde zagłębienie jego ciała. Jego oddech z każdą chwilą przyspieszał. Ująłem w swoje dłonie jego twarz i namiętnie pocałowałem. Westchnął z ulgą. Nie poprzestał jednak na tym. Teraz to on przejął inicjatywę. Tak, jak ja wcześniej wyzbyłem się jego koszulki, tak on pozbawił mnie mojej. Przyłożył dłoń do mojej klatki piersiowej, mniej więcej na wysokości serca. Kąciki jego ust uniosły się w triumfującym uśmiechu, kiedy zorientował się, że biło ono równie szybko, co jego. Ustami zaczął zaznaczać swoją obecność na moim czole, policzkach, ustach i płatkach uszu. Następnie nieco niżej, ku zagłębieniu szyi. Zostawiał mokry ślad na całym moim torsie, poprzez żebra aż po pępek i podbrzusze. Byłem rozpalony niemal do nieprzytomności. Od tej chwili wszystko działo się w powalająco szybkim tempie. Szybko pozbyliśmy się tych części garderoby, które jeszcze skrywały tajemnice naszych ciał i minęła zaledwie chwila, nim oddani sobie bez reszty, poddaliśmy się słodkiemu uniesieniu. Kochałem każdy skrawek jego ciała i byłem pewny każdej sekundy, która teraz miała miejsce. Spełniliśmy się w najcenniejszym sobie wymiarze. 





- Naprawdę, Harry? Czy już ZAWSZE po TYM zamierzasz mnie po prostu zostawiać? -Louis stanął w drzwiach łazienki tuż po tym, jak wyszedłem spod prysznica i zdążyłem owinąć się ręcznikiem. 
- Po pierwsze Lou, nie zostawiłem Cię, potrzebowałem się po prostu odświeżyć. Po drugie, doskonale wiesz, że wybieram się dziś na tę imprezę u Louren, nie sądzisz chyba, że pójdę tam cuchnący potem? -doskonale wiedziałem, że ma rację. Uciekałem po każdym zbliżeniu. Była to kwestia strachu przed napływem mylnej czułości, która zapewne ogarnęłaby mnie bez reszty po tak ogromnym uniesieniu. Bałem się i choć byłem pewny każdego Naszego intymnego ruchu nie mogłem być gejem, nie ja, Harry Styles, facet, który każdego dnia łamał miliony kobiecych serc. Dlatego przez Lou tłumaczyłem się chwilowym zapomnieniem, natłokiem emocji, które skłaniało mnie do robienia tego, co robiłem. W rzeczywistości sam jego widok przyprawiał mnie o dreszcze. Uwielbiałem wszystko, co miało z nim jakikolwiek związek.
- Nie wspominałeś o żadnej imprezie i jak mniemam, dopiero co sobie o niej przypomniałeś. Miałeś fuksa, Styles, kolejny powód, żeby TA ROZMOWA odbyła się w innym terminie. 
- O czym Ty, do cholery, mówisz, Louis? O JAKIEJ ROZMOWIE? -grałem na zwłokę, zdawałem sobie przecież sprawę, że po którymś z takich wybryków, Lou zwyczajnie zacznie mieć wątpliwości co do tego, czy to aby na pewno tylko kolejny 'przypadek'. Czy aby na pewno nie byłem w nim po prostu zakochany. Nawet bardziej, niż on we mnie. Wstydziłem się sam siebie - to było odpowiednie określenie. 





O 20:30 zadzwonił mój telefon. Ucieszyłem się, kiedy zobaczyłem na wyświetlaczu numer Nialla. Tak dawno nie słyszałem jego głosu. Ten chłopak sprawiał, że zawsze na mojej twarzy pojawiał się uśmiech. Dosłownie zarażał swoim optymizmem. Opowiedział mi po krótce o tym, co obecnie działo się w jego życiu, jak i życiu pozostałej dwójki naszego zespołu, czyli Zayna i Liama. Nagle zdałem sobie sprawę, że poprzez swój styl życia, ciągłe imprezy i panienki, zupełnie straciłem kontakt z rzeczywistością. Cholernie zapragnąłem po nią sięgnąć, poprosiłem więc Nialla, byśmy wszyscy spotkali się u Lauren. Byliśmy w tej kwestii całkowicie zgodni. Umówiliśmy się na 22:00, a ja pomyślałem, że cudownie będzie móc spędzić razem trochę czasu. Całą fantastyczną piątką, jak zwykli nazywać nas fani.





Ludzie zaczęli zbierać się dopiero po 23:00, kiedy to już byłem przyzwoicie wstawiony po serii mocnych drinków, wypitych jeden po drugim. Siedzieliśmy wszyscy na nieco zapadniętej sofie, obserwując tłum krzątający się po salonie i rozmawiając o wszystkim, co akurat przyszło nam do głów. O ile mój bełkot można było nazwać mówieniem, rozklejałem się właśnie w temacie jakieś blondyny, która pojawiła się na imprezie, a ja, wielki macho, chwaliłem się, że została przeze mnie `zaliczona`, kiedy Zayn zorientował się, że Louis zniknął. Natychmiast otrzeźwiałem. Zniknął. Przepadł. Ale, cholera, gdzie? Wymacałem w tylnej kieszeni jeansów telefon i wykręciłem jego numer. Na próżno. Opowiedziała mi jego poczta głosowa. Co też temu Idiocie przyszło do głowy? Czyżbym powiedział coś, czego nie powinienem był mówić w jego obecności? Nie, o moich podbojach miłosnych zacząłem rozwodzić się kiedy jego już prawdopodobnie z nami nie było. Gdzie więc się podziewał? Liam dopadł mnie przy wyjściu z domu Lauren. - Harry, skup się! Gdzie on mógł pójść? I właściwie, dlaczego nikogo nie poinformował? Obszukaliśmy całe mieszkanie, tutaj go nie ma! -wtedy wróciły do mnie wydarzenia dzisiejszego poranka. I wiadomości od Phila, na które to Louis dostał białej gorączki. Co, jeśli tamten postanowił z nim porozmawiać, a naiwny Lou się na to zgodził? Przestraszyłem się. Natychmiast opowiedziałem o tym Liamowi, który tylko nieznacznie popukał się w głowę, dając mi do zrozumienia, że postąpiłem źle, odwodząc Louisa od ucieczki, a tymbardziej, poinformowania chłopaków. Zacząłem nerwowo krążyć po małym chodniczku, wiodącym do domu Lauren, zastanawiając się, dokąd poszedł Lou, by spotkać się z Philem. Wybiegłem na ulicę, by sprawdzić, czy samochód, którym przyjechaliśmy na domówkę dalej tam stał. Był na swoim miejscu, co oznaczało, że Louis mógł udać się tylko kilka przecznic dalej, do naszego małego studia nagraniowego, które tymczasowo wynajmowaliśmy. Nie przyszło mi na myśl żadne inne miejsce, do którego mógł pójść na pieszo. Szybko opowiedziałem Liamowi o moim pomyśle i mimo jego sprzeciwu, wsiadłem do auta i ruszyłem do studia. Wszystko, co wydarzyło się później swoją zgrozą nie mogło równać się z moim najgorszym koszmarem. Phil i Louis. Uduszenie. Moja bezradność. Strach. Ucieczka. I wypadek. Wypadek, który był początkiem serii moich śmierci, powtarzających się dzień po dniu. Cztery razy. 




mamy nadzieje, że wszystko jest zrozumiałe. Cztery raz.. właśnie tak. im więcej Was - tym szybciej i My. czekamy na komentarze!
(E. przepraszam Cię, że się tak rządzę i dodaje bez uprzedzenia, ale przynajmniej nie masz żadnej wymówi na to, bym coś jeszcze miała rzekomo 'doprawić'. kocham Cię.)